Po czterdziestu kilku latach życia, wypełnionego najpierw nauką a potem wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu, myślałam, że jestem już tak doświadczoną osobą, że ze wszystkim dam sobie radę. Stało się jednak inaczej.
Pewnego dnia z łazienki dobiegł mnie okrzyk męża, któremu towarzyszło głośne plaśnięcie. Obwieszczało ono wszem i wobec, że oto stracił swoje życie stwór z gatunku robali, a dokładniej rzecz ujmując – prusak.
Skąd wziął się prusak u nas w domu? W mojej wygłaskanej i wychuchanej łazience?
Dreszcze obrzydzenia przebiegły mi po plecach.
Jak się później okazało był to tylko zwiadowca. Pierwszy z całej zgrai, która wkrótce zaczęła spacerować po kafelkach.
Do prusaków dołączyły też karaluchy, równie paskudne i obrzydliwe.
Starsza córka bała się wchodzić do łazienki. Najpierw włączała światło, a nastepnie waliła w drzwi i czekała, aż się robactwo pochowa. Mimo bojowego nastawienia i tak co chwilę krzyczała ze strachu, ogarnięta paniką.
Ja, choć tak delikatna nie jestem, też czułam wstręt przed nieproszonymi gośćmi.
Zaczęliśmy działać.
Najpierw generalne porządki w całym domu.
Kuzyn doradził nam preparat do rozpylania, więc od razu spryskaliśmy co się dało: profilaktycznie w każdym zakamarku.
Spokój trwał krótko. Jeszcze nie przestały mnie boleć mięśnie po ciężkiej pracy, gdy robactwo znów się pokazało.
Zmieniliśmy preparat.
Rozłożyliśmy płytki z trucizną, którą wg pani w sklepie robale miały roznieść do gniazda.
Pomogło.
Na tydzień.
Po tym czasie odkryliśmy karaluchy w pokoju. No i w kuchni, oczywiście.
Znajoma stwierdziła, że skoro są u nas, muszą też być u sąsiadów. Wędrują pomiędzy mieszkaniami, korzystając z przeróżnych szpar przy rurach, a także kratek wentylacyjnych. Radziła też zatrudnić specjalistyczną firmę, bo oni najlepiej potrafią poradzić sobie z tym problemem. No i zdezynfekują od razu cały blok.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Nikt z sąsiadów nie zdradzał słowem zaistniałego problemu. Wiadać, że to temat wstydliwy. Ja zresztą też nikomu nie powiedziałam.
Kolejnym moim krokiem było szukanie informacji w internecie, na przeróżnych forach i grupach dyskusyjnych. Okazało się, że mnóstwo osób ma podobne, a nawet większe problemy. Nawet w najczystszych miejscach potrafiły pokazać się insekty. Czytałam i czytałam, aż ciarki mnie przechodziły. Zapisałam, nazwy kilku preparatów, które wg internautów mogły trochę pomóc i wysłałam męża do sklepu. Z całej listy kupił dwa. Jeden zastosowałam w łazience, drugi – w kuchni i pokoju.
Pomogły rzeczywiście… trochę.
Gdy po kilku dniach znów zobaczyłam maszerującego prusaka chciało mi się płakać.
Czy już nie ma żadnego sposobu na pozbycie się tego robactwa?- myślałam zrezygnowana.
Spałam przy zapalonej lampce, bo nie mogłam znieść myśli, że to robactwo mogłoby po mnie chodzić. Żywność trzymaliśmy tylko w lodówce i hermetycznie zamykanych pojemnikach. Regularnie sprzątałam i zabijałam nieproszonych gości kapciem.
Córki marudziły, mąż narzekał, prusaki nadal chodziły po ścianach.
Moja historia ma jednak optymistyczne zakończenie.
Całkiem przypadkiem dowiedziałam się o żelu na prusaki. Znajoma wychwalała jego skuteczność. Podobno bardzo długo nie wysycha i jest szczególnie atrakcyjny dla prusaków i karaluchów. Stosuje się go w bardzo prosty sposób, wyciskając w różne miejsca niewielkie kropelki mlecznego koloru.
Skuszona perspektywą życia bez karaluchów, znów wysłałam męża do sklepu. Niestety, preparatu nie było i musieliśmy na niego trochę poczekać.
Ale opłaciło się. Efekt był natychmiastowy. Robactwo zniknęło. Co prawda, po miesiącu znów pokazało się kilka sztuk, ale to były ostatki. Rozłożyliśmy nowy żel i od tej pory mamy upragniony spokój, czego wszystkim nękanym przez prusaki i karaluchy życzę.
To mi nie pomogło: sprej na owady biegające, płytka wabiąca na prusaki i karaluchy, proszek zwalczający prusaki i karaluchy o przedłużonym działaniu, lep na prusaki (więcej nie pamiętam, minęło już trochę czasu)
To mi pomogło: Blattanex Gel